Wszystko zaczęło się od zakupu trimaranu?
Anna Dawidowska: Moja historia z oceanem zaczęła się 8 lat temu, kiedy poznałam Bartka. Pracowałam wtedy w spółce na rynku kapitałowym i z punktu widzenia czysto zawodowego całkowicie się w tej dziedzinie realizowałam. Czułam jednak, że potrzebuję czegoś innego, że nie jest to moją pasją i nie mam do tego serca. Wiedziałam też, że tradycyjny model życia nie do końca mi pasuje. Kiedy więc poznałam męża i przedstawił mi swój pomysł na wspólne życie, od razu poczułam, że jest to właśnie to, czego szukałam do tej pory.
Na czym polegał ten pomysł?
Bartek żegluje od 20 lat i przez cały ten czas marzył, aby w przyszłości zamieszkać ze swoją rodziną na łodzi i tak właśnie żyć, podróżować, poznawać świat, wychowywać dzieci, być po prostu i naprawdę razem. I to wszystko w komforcie swojego domu, bez potrzeby pakowania rzeczy, przemieszczając się z miejsca na miejsce w zależności od tego czy sąsiedztwo nam pasuje czy nie (śmiech). Całe swoje życie zawodowe również pokierował w ten sposób, aby moc zrealizować swój cel. Przez wiele lat bardzo intensywnie pracował na dwóch etatach. Był niezwykle zdeterminowany. Do nowego domu wprowadziliśmy się we wrześniu 2015 roku, kiedy Julian miał 6 miesięcy, a Kuba 2 lata. Od tamtej chwili na trimaranie Poly przepłynęliśmy ponad 25 000 mil morskich, zwiedzając Wyspy Kanaryjskie, Stany Zjednoczone. Karaiby, Bahamy.
Czytałam niektóre opinie pod artykułami opisującymi waszą decyzję. Część ludzi uważa, że to szaleństwo, żyć na łodzi z małymi dziećmi…
Takie opinie pojawiają się przede wszystkim dlatego, że większość ludzi nie ma żadnego wyobrażenia o tym, na czym polega życie „na wodzie”. Większość myśli, że jesteśmy cały czas na środku morza, bez dostępu do lądu. W praktyce 90 procent czasu stoimy w miejscu, zakotwiczeni przy jakiejś wysepce, gdzie codziennie możemy poznawać lokalne smaki, ludzi, spacerować, dzieci mogą się wybiegać, pojeździć na rowerkach. A nawiązując do tego szaleństwa… Jesteśmy szaleni, ale równolegle mocno stąpamy po ziemi. Do życia na łodzi bardzo skrupulatnie się przygotowaliśmy. Czytaliśmy blogi rodzin, które już tak żyją, tworzyliśmy listę rzeczy, które na łodzi powinny się znaleźć. Przeszliśmy kursy pierwszej pomocy, znamy wszystkie procedury bezpieczeństwa, obowiązujące na wodzie i nieustannie je sobie odświeżamy, bezwzględnie ich przestrzegając.
A dostęp do lądowej pomocy medycznej?
Praktycznie cały czas jesteśmy w zasięgu pomocy medycznej, która na Karaibach czy Bahamach jest na całkiem niezłym poziomie. Ale niedawno zdałam sobie sprawę, że bliskość szpitala daje tylko pozorne poczucie bezpieczeństwa. Bo kiedy dochodzi do jakiegoś wypadku, często ludzie nie potrafią udzielić potrzebującemu podstawowej pomocy, a wiemy że często te pierwsze minuty są kluczowe. Poza tym my chcemy, żeby nasze dzieci uczyły się świata poznając go na co dzień, na żywo, nowe miejsca, ludzi, kultury, języki. Lekcje biologii, fizyki, geografii mają w praktyce. Dla mnie to zupełnie inna jakość uczenia się, ponieważ rozbudza ciekawość i zaspokaja ją w sposób naturalny, praktycznie, a nie teoretycznie. Natomiast samo życie na łodzi równolegle uczy odpowiedzialności, myślenia przyczynowo-skutkowego. Dzieciaki uwielbiają kiedy przydziela im się zadania, kiedy czują się odpowiedzialne np. mogąc prowadzić łódkę.
We wrześniu miną już dwa lata waszej podróży. Nigdy nie żałowała pani podjętej decyzji o wspólnym żeglowaniu z rodziną?
Nie żałuję, nigdy nie żałowałam, wręcz przeciwnie. Z każdym kolejnym dniem wiem, że to co robimy jest w 100 proc. nasze i dla nas. Nie oznacza to, że nie było gorszych chwil. Pierwszy rok był dla nas bardzo trudny. Sporo czasu nam zajęło, aby zapanować nad łodzią, nauczyć się ją ogarniać, samodzielnie dokonywać niektórych napraw, a było tego dużo. Niestety jakość sprzętu jest coraz gorsza i większość nowo zakupionych rzeczy po kolei się psuła.
Pewnie wielu korpoludków wam zazdrości, ale też umówmy się, nie wszystkich stać na taki krok i myślę tu nie tylko o odwadze, ale też o kwestiach finansowych.
To prawda, zakup, odpowiednie wyposażenie i przygotowanie trimaranu do zamieszkania i podróży wymagało dużych nakładów finansowych. Sporo kosztuje także jego utrzymanie, drobne naprawy, choć zdecydowaną większość robimy sami. Po pierwsze, przez wiele lat pracowaliśmy bardzo intensywnie, wynajęliśmy nasze mieszkanie na lądzie, pozbyliśmy się wielu rzeczy, ostatecznie wzięliśmy kredyt bankowy i również z pomocą znajomych i rodziny udało się kupić nasz nowy dom. Mąż nadal ciężko pracuje, bo dwa tygodnie w miesiącu lata jako pilot, a kolejne dwa spędza z nami. W tym czasie ja zostaję z dziećmi na łodzi i zajmuję się prowadzeniem naszej firmy SailOceans.
Słyszałam, że wasze rejsy skutecznie wyrywają ludzi z korporacyjnego świata.
Fakt, zdarzało się że ich uczestnicy po powrocie z nich rezygnowali z dotychczasowego trybu życia i rozpoczynali nowy etap, wyznaczając sobie nowe cele i sposoby ich realizacji. To właśnie magia oceanu (śmiech).
Na czym ona polega?
Trudno mi mówić za innych, ale wiem, jak ocean wpłynął na mnie. Kiedy odpływasz z lądu, tracisz łączność z resztą świata. Nie docierają do ciebie te wszystkie bodźce, jakimi każdego dnia z różnych stron jesteśmy atakowani. Nagle masz kontakt z samym sobą. Sprawy, które absorbowały wcześniej, zaczynają blaknąć. Łapie się dystans do wielu rzeczy, czuje, co naprawdę jest ważne w życiu, a nie to, co inni próbują nam wmawiać. Mózg przestawia się na inne tryby, zaczyna generować rozwiązania, których wcześniej latami nie można było dostrzec. Fizyczne odcięcie od bodźców cywilizacyjnych skutkuje tym, że zaczynasz też rozumieć, ile potrzeb jest nam sztucznie wdrukowywanych. Ja np. teraz, kiedy staję na lądzie, bo np. odwiedzamy z chłopcami dziadków w Polsce, i idę do galerii handlowej, myślę: „Rety! Co za chaos. Wszystko woła do mnie: „kup mnie, kup mnie, potrzebujesz tego, tamtego”. Dziś priorytetem są dla nas relacje z ludźmi, kontakt ze sobą, a nie przedmioty czy informacje generowane przez media. Ocean wyzwala i otwiera – na siebie samych i na to, co istotne i bliskie wokół nas.
Długo zamierzacie tak żyć, podróżując? Słyszałam, że to plan przynajmniej dziesięcioletni?
Nie określamy tego konkretnie. Kiedy finansowo uda się nam złapać większy oddech , a sądzimy, że może to nastąpić za jakieś dwa lata, chcemy ruszyć w podróż dookoła świata. Na pewno następny rok zamierzamy przepłynąć przez Atlantyk i spędzić lato w Europie na Morzu Śródziemnym, a w kolejnym kroku ruszyć w kierunku Pacyfiku. Ile to potrwa i co przyniesie? Trudno powiedzieć. Od jakiegoś czasu, jakoś zupełnie naturalnie cała ta idea życia poza systemem stała się dla nas w pewnym sensie misją. Odwiedza nas mnóstwo ludzi, z którymi dzielimy się naszymi doświadczeniami, pokazujemy te wspaniałe miejsca. Bardzo aktywnie szykujemy się do wystartowania z kanałem wideoblogów na YouTubie o naszej podróży i alternatywnym stylu życia. Chcemy dzielić się tym z innymi, pokazać, że można żyć inaczej, choć niekoniecznie dokładnie tak, jak my.
Jest wiele innych sposobów na życie, podróżowanie, „ucieczki od korporacji” i spełnianie swoich marzeń.
No i też dzieci pewnie kiedyś będą musiały pójść do szkoły.
Właśnie. Teraz też, gdy cumujemy w jakimś miejscu staramy się, żeby dzieci od czasu do czasu chodziły do lokalnego przedszkola, by miały kontakt z rówieśnikami. Wiemy, że to jest również ważne. Jeśli chodzi o dalszą edukację, na początku planujemy zdalnie uczyć dzieci, by połączyć nasz styl życia z potrzebami naszych dzieci.