Ania Dawidowska od 3 lat dzieci wychowuje na oceanie. Tam rozwiązuje też małżeńskie problemy. Nam opowiada, że czasem sama sobie jest sterem, żeglarzem, okrętem i śrubokrętem. I że za kąpielą w pianie nie tęskni, ale za sernikiem już tak. Nie na tyle jednak, żeby wrócić.
“We wrześniu 2015 roku, kiedy Julian miał 6 miesięcy, a Kuba 2 lata, wprowadziliśmy się do nowego pływającego domu i ruszyliśmy ze Szczecina w kierunku Karaibów. W trzy lata przepłynęliśmy 30 000 mil. Z Polski przez Wyspy Kanaryjskie na Karaiby. Potem były Bahamy i Stany Zjednoczone” – zaczyna swoją opowieść Ania, która jeszcze pięć lat temu zajmowała się doradztwem finansowym w warszawskiej spółce giełdowej. Teraz jej praca i dom – trimaran, czyli luksusowa łódka o imieniu “Poly” – jest na oceanie. I prędko się to nie zmieni.
Dzieci Ani i Bartka “właściwie nie pamiętają życia lądowego” (Instagran.com/SailOceans)
“We wrześniu 2015 roku, kiedy Julian miał 6 miesięcy, a Kuba 2 lata, wprowadziliśmy się do nowego pływającego domu i ruszyliśmy ze Szczecina w kierunku Karaibów. W trzy lata przepłynęliśmy 30 000 mil. Z Polski przez Wyspy Kanaryjskie na Karaiby. Potem były Bahamy i Stany Zjednoczone” – zaczyna swoją opowieść Ania, która jeszcze pięć lat temu zajmowała się doradztwem finansowym w warszawskiej spółce giełdowej. Teraz jej praca i dom – trimaran, czyli luksusowa łódka o imieniu “Poly” – jest na oceanie. I prędko się to nie zmieni.
Katarzyna Chudzik, Wirtualna Polska: Razem z mężem i dziećmi podróżujecie od trzech lat. Zamiast domu macie łódkę. Ta decyzja była dla was oczywistością czy spontanicznym ruchem?
Ania Dawidowska: Mój mąż – Bartek – od małego marzył, by zamieszkać na łodzi. Kiedy się poznaliśmy, bardzo szybko pokochałam żeglarstwo, natychmiast poczułam, że ten sposób życia jest dla mnie. Nie chcieliśmy czekać z realizacją marzeń do emerytury, aż dzieci podrosną. Staramy się w ogóle w życiu nie odkładać niczego na później.
Niektórzy pytają nas, dlaczego nie wolimy mieszkać w Polsce i wyjeżdżać na częste wakacje. A nam bardziej podoba się mieszkanie na oceanie i wakacje w Polsce. Z dziećmi zresztą cała ta podróż smakuje o wiele lepiej! Choć nie jest łatwo, co pewnie przyzna każda mama dwójki chłopaków, którzy nigdy się nie męczą…
*Julianowi i Kubie nie brakuje rówieśników, socjalizacji? Spędzają przecież czas głównie z dwójką dorosłych. *
Oni właściwie nie pamiętają naszego życia “lądowego”, mają 3 i 4,5 roku. Może nie znają listy piosenek i wierszyków, ale kierują motorówką, obsługują silnik, wciągają się po linach. To ich najbardziej interesuje! Lekcje geografii, biologii i fizyki mają w praktyce. Większość stworzeń z bajki “Gdzie jest Nemo?” widzieli na żywo – najczęściej pływające pod naszym domem. Choć oczywiście myślimy o ich przyszłości i edukacji, dlatego w pewnym momencie prawdopodobnie staniemy w jednym miejscu na dłużej i wyślemy ich do lokalnej szkoły.
Dlatego skrupulatnie się przygotowaliśmy do tej wyprawy. Jesteśmy dość zwariowani, ale mocno stąpamy po ziemi. Przeszliśmy kursy pierwszej pomocy, wyposażyliśmy naszą łódkę w każdy sprzęt, który może się przydać, mamy świetnie zaopatrzoną apteczkę, wszystkie leki i wykupione ubezpieczenie na cały świat.
Są oczywiście karaibskie wyspy, których unikamy, bo zdarzają się tam napady na łódki. Ale jest przecież tyle miejsc do zobaczenia, że nie musimy ryzykować.
Przygotowaliście się na tyle drobiazgowo, że wasza łódka spełnia chyba standardy warszawskich mieszkań.
Produkujemy własną energię dzięki panelom słonecznym. Mamy w naszym “domku” zmywarkę do naczyń, ale niestety nie mogę jej uruchomić po godzinie 14-tej, kiedy słońce przestaje być tak efektywne, jak jest jeszcze kilka godzin wcześniej. Tak samo jest z pralką i suszarką. Jak zaczyna padać, pranie schnie kilka dni. Nasz dom jest ekologiczny, porusza się dzięki wiatrowi. A my sami produkujemy wodę użytkową z oceanu. Odsalamy ją, potem mineralizujemy. Dzięki temu nie kupujemy plastikowych butelek.
Zmieniłaś się jakoś przez te lata pływania, zahartowałaś?
Zmieniło się we mnie prawie wszystko, począwszy od tego, że z brunetki stałam się blondynką! Dla mnie, jako kobiety, te podróże są sporym wyzwaniem. Śmieję się, że obecnie jestem kobietą, mamą, żoną, blogerką, kucharką, sprzątaczką, mechanikiem, elektrykiem, hydraulikiem, nawigatorem, no i skipperem (czyli “operatorem” łódki). Mój mąż cały czas pracuje – jest pilotem linii lotniczych, więc często wyjeżdża. Ja zostaję wtedy z dziećmi sama, a zawsze się coś psuje. Dlatego wizyty w maszynowni, piwnicy, naprawa pomp, silnika są na mojej głowie. Oczywiście przy zdalnej pomocy mojego męża, ale jednak. To się nigdy nie kończy, bo jak Bartek wraca, to już czeka na niego lista prac przy łodzi…
*Czyli życie na łódce to jednak nie “wieczny urlop”. *
Takie życie jest intensywne i wymagające – wymaga przede wszystkim precyzyjności i umiejętności myślenia przyczynowo-skutkowego. Nie ma tu drogi na skróty. W mieszkaniu, jak coś się nam zepsuje, to można to zostawić. Ewentualnie wezwać kogoś na pomoc. W naszym przypadku większość usterek musi zostać naprawiona natychmiast. Do tego dochodzi codzienna inspekcja sprzętu, żagli, olinowania, tych wszystkich pomp, śrubek i wielu innych, które niedopatrzone mogą zagrażać naszemu bezpieczeństwu na morzu. Jesteśmy zdani na siebie.
Ludzie wam zazdroszczą, nie dostrzegając tej drugiej strony medalu.
Wielu ludzi nie ma pojęcia o tym, jak wygląda nasze życie. Oceniają nas, bo widzą piękne widoki, jacht, turkusową wodę. To wszystko jest za oknem – prawdziwe i niesamowite – ale równolegle żeglowanie to też ciężka praca.
Dostajemy mnóstwo pozytywnych komentarzy, ludzie nam piszą, że ich inspirujemy. Ale pojawia się też hejt. Głównie ze strony ludzi, których interesuje przede wszystkim to, “skąd my mamy na to pieniądze”.
Więc proszę to wyjaśnić raz na zawsze.
Mieliśmy po drodze wiele przeszkód, ale podążaliśmy za tym, czego pragniemy. Bartkowi zajęło to ponad 20 lat! Nie mamy bogatych rodzin, wzięliśmy kredyt hipoteczny na “pływający dom”. Bartek cały czas pracuje – na szczęście ma elastyczny grafik. Poza tym organizujemy parę razy w roku rejsy, a to wspiera nasz budżet łódkowy. Ja zajmuję się dziećmi, domem, łódką, a do tego sama prowadzę naszego bloga, wszystkie konta w mediach społecznościowych. Często po nocach edytuję wideo. Jeśli podliczyłabym godziny, to na pewno wyszedłby mi pełen etat.
No i założyliśmy vloga na YouTube, aby choć trochę się uniezależnić. Na razie wpływają za to bardzo małe kwoty, ale systematyczność i determinacja najczęściej popłacają, znamy to już z własnych doświadczeń.
Przebywanie cały czas we czwórkę nie jest męczące? Załóżmy, że macie z mężem jakiś konflikt. Ja w takiej sytuacji mogę iść z koleżanką na kawę, mogę od drugiej osoby odpocząć. Jak ty sobie z tym radzisz?
To jest chyba największa szkoła życia. Bycia z drugim człowiekiem, ale i z samym sobą. Mamy z mężem takie powiedzenie: “chcesz się z kimś ożenić lub robić biznes, zabierz go/ją na 2-tygodniowy rejs na łódkę, wyjdzie wszystko, co ma wyjść”. Spędzając czas na jednej powierzchni, nie można udawać kogoś innego przez dłużej niż kilka dni. Konflikty u nas się zdarzają, ale trzaskanie drzwiami i ciche dni raczej rzadziej. Staramy się inaczej rozwiązywać nieporozumienia. A oboje mamy charakterki i nie zawsze było łatwo! Kiedyś ego wyskakiwało ponad nas – dziś rzadko jest potrzeba, żeby w ogóle się pojawiało.
*Jaka jest zatem twoja recepta na udany związek w tak charakterystycznych okolicznościach? *
Od kilku lat interesujemy się rozwojem osobistym i duchowym. Uważam też, że kluczem do dobrej relacji (z partnerem, mężem, przyjaciółmi, sobą) jest być autentycznym. Nie ukrywać niczego, cokolwiek do nas przyjdzie. W naszym związku stawiamy na otwartość i szczerość w komunikacji. Kontrola uczuć i myśli oraz ukrywanie ich, kosztują za dużo energii. Dopiero jak sobie to całkowicie odpuściłam, poczułam, ile mnie to kosztowało. Jak do tej pory sprawdza się. Konfliktów coraz mniej, a życie emocjonalne lżejsze. To jest kolejna podróż, w której jesteśmy razem i osobno.
Czy chociaż raz miałaś wrażenie, że ta sytuacja cię przerasta?
Nigdy nie miałam dość, nigdy nie żałowałam wyboru tego sposobu na życie. Nie oznacza to, że nie ma czasami gorszych momentów, ale jestem totalnie zakochana w tym, co robimy. Kocham ocean, który jest wymagający i kapryśny, ale naprawdę wyzwala. Dzięki niemu można dotrzeć do środka siebie i poczuć, czego naprawdę się pragnie. Bo na pewno nie tego, co wmawiają nam inni.
Liczba niesamowitych miejsc, niczym nieskażonej natury, cudownych ludzi, których spotykamy na swojej drodze, jest doświadczeniem tak cennym, że nie zamieniłabym tego na nic innego.
*Nie tęsknisz za takim najzwyczajniejszym komfortem? Za tym, żeby założyć szpilki, tańczyć do rana, a potem spędzić dzień wylegując się w łóżku i czytając książki albo oglądając telewizję? *
Za tym chyba tęskni każda mama maluchów, niezależnie czy mieszka na łodzi, czy w “normalnym” domu. Tęsknimy za czasem wolnym, momentami bez tej “pępowiny”, którą jesteśmy cały czas podłączone do dzieci. Oczywiście tęsknię też za rodziną, przyjaciółmi z Polski, niektórymi smakami. Ostatnio płynęliśmy do Ameryki Południowej. Przez dwa tygodnie podróży marzyliśmy o serniku!
A o pielęgnacyjnych rytuałach? Pewnie, jak większość z nas, byłaś przyzwyczajona do kąpieli w pianie, bąbelków i pachnących żeli pod prysznic.
Na razie nie znudziło mi się to, że zamiast wanny mam ocean i wskakuję do turkusowej wody kilka razy dziennie. Myję w tej wodzie włosy, porzuciłam wiele kosmetyków na rzecz naturalnych środków. Zamiast dezodorantu – skok do wody! A do ciała używam olejów – np. kokosowego czy z papai, która jest podobno najlepsza na zmarszczki. Polecam wszystkim!
I jesteś spełniona jako kobieta, żona, matka?
Cieszę się i dostrzegam każdą część kobiety we mnie. Nie wyobrażam sobie być tylko mamą czy żoną. Mam dużą potrzebę tworzenia, dlatego spełniam się filmując i edytując odcinki na naszego vloga. To mocno relaksuje. Poza tym zaczęłam grać na gitarze, to mój rodzaj medytacji. Mając dwójkę dzieci, non stop przy sobie muszę mieć swoje resety.