(Dzień 16) Hej Kochani! U nas się dzieje! Ostatnie 2-3 dni upłynęły pod znakiem sprzątania po jednym sztormie oraz przygotowań do następnego. W przerwach zajmowaliśmy się czarowaniem oraz interpretacją map pogodowych. Usunęliśmy przecieki i inne drobne usterki oraz przeglądnęliśmy łódkę po ostatnich wiatrach do 40 węzłów i falach z tej samej bajki. Ponadto posuło się kilka rzeczy zupełnie z własnej wiatrem nieprzymuszonej woli.
Najpierw udało nam się postawić nowo naprawiony spinaker. Jednak Piotrek miał rację obstawiając, że spinaker przeżyje 7 sekund. Nie miał natomiast racji co do naszej naprawy. Szycie wytrzymało i cały dół spinakera elegancko nawet wyglądał i się trzymał, ale rozdarł się w zupełnie innym miejscu 3 metry wyżej w dokładnie taki sam sposób jak kilka dni temu, czyli rozerwała się taśma na krawędzi po prawej stronie, a potem to już tylko formalność i spinaker uśmiechnął się do nas pełnym, szerokim uśmiechem.
Zdecydowaliśmy się na zawieszenie współpracy z nim aż do Polski. A tak serio to wygląda na to, że w jakiś sposób została nadwerężona zielona taśma która tworzy wzmocnienie krawędzi i de facto ramkę dla całego materiału. Jak ona się przerwała to materiał rozdarł się momentalnie przez całą szerokość i pozamiatane. Potrzeba matką wynalazków.
Mimo, że wyśmiewaliśmy pomysł Pawła, żeby w przeważających wiatrach z rufy spróbować jazdy po Mazursku, na motyla to teraz totalnie, żeśmy się z tym pomysłem i jego przeprosili. Łódka zarówno na motyla z fokiem i genuą, z genuą i genakerem, jak i klasycznie z grotem i genuą jedzie jak marzenie. Co prawda od czasu do czasu gienia wkurza się jak ją podwieje, ale jest to niewielka cena za tą prędkość w odpowiednim kierunku. No właśnie, bo pierwszy raz w czasie całego rejsu gdzieś się spieszymy. Nie lubię stać w miejscu, ale generalnie przedkładam sobie bezawaryjność i dopłynięcie w jednym kawałku niż wyczynowe osiągnięcia, których i tak tu nie brakuje.
Nie mniej jednak jeśli śledzicie naszą pozycję i prognozy pogody to pewnie zauważyliście, że mamy na celowniku niż, który w środę ma w tej okolicy przelecieć z okolicy Azorów nad Wielką Brytanię. Kilka dni temu jeszcze był tak gigantyczny rozrzut między modelami pogodowymi, że bardziej podobała nam się strategia nawet zwolnienia radykalnego i ustąpienia drogi temu Misiu, czyli temu niżu. Stwierdziliśmy, że nie będziemy wykonywać nerwowych ruchów i zaczekamy do dzisiaj, czyli dwa dni przed godziną zero wychodząc z założenia, że modele pewnie dojdą do większego porozumienia. Na szczęście dokładnie tak się stało.
Oprócz tego, że mamy w miarę podobny obraz tego co może się tu zadziać w środę i w czwartek to jeszcze okazało się, że centrum przetnie naszą trasę bardziej na zachód od oryginalnych przewidywań. Co za tym idzie pomysł zjechania na pobocze i przeczekania został zamieniony na pomysł płynięcia jak najszybciej, aby wyprzedzić niż i wylądować znacznie po jego wschodniej stronie zanim tędy przejdzie. Póki co melduję, że idzie nam świetnie, ale tutaj otwieramy się na sugestie z Waszej strony co do dalszych posunięć w tym rozegraniu. Mamy jeszcze dwie doby, więc jest to mniej więcej 400 mil w tą stronę, w którą wydaje nam się będzie najbezpieczniej. Super będzie jak podacie swoje sugestie w komentarzach. Być może jest coś czego nie widzimy, a Wy tak.
Tak czy siak na wszelki wypadek gdyby niż stwierdził, że wykona jakiś nerwowy unik przygotowujemy się jak na wojnę. Zajęlismy się kilkoma przeciekami jakie wyszły przy okazji ostatniego sztormu. Paweł wymyślił i zainstalował barierę w kokpicie ograniczającą możliwość wpadnięcia fali do kabiny (już dwa razy był alarm powodziowy).
Narobiliśmy prawie pełny bak wody, bo w czasie dużego rozkołysu pobór wody do odsalarki czasami wychodzi z wody i potrafi się zapowietrzać. Na dużych flach nie włączamy jej zatem, aby nie zniszczyć pompy. Mamy też full akumulatory. Opróżnilismy 2 dni temu zapasową lodówkę, która jako jedyna jest na 240 V i teraz na noc możemy wyłącząć inwerter. Tak więc bez uszczerbku na komforcie oszczędzamy znacząco zużycie energii kiedy wyłączamy na noc duży inwerter. Wszystko co jest kluczowe na łódce jest zasilane przez prąd stały 12 Volt prosto z akumulatorów.
W międzyczasie zdarzyło się też kilka nieprzewidzianych napraw. Między innymi rzeczony już spinaker, ale też wczoraj rozleciała się góra naszej genuy, która jest mega ważnym i użytecznym żaglem. Najpierw myślałem, że faktycznie się rozleciała, ale szybko wyszło, że jakimś cudem puściło zabezpieczenie szekli, która łączy łożysko górne od rolera i de facto trzyma cały żagiel w górze. Szekla się rozkręciła, rozgięła z niezłym hukiem puściła żagiel z góry sama lądując niefortunnie na jednym z paneli słonecznych. Pacjent przeżył i dalej produkuje prąd o dziwo z niewielką stratą w stosunku do oryginału, ale jest w stanie krytycznym i nadaje się tylko do wymiany w Gdańsku. W każdym razie na szczęście stan morza był wystarczająco spokojny by pozwolić na wjazd na górę i ściągnięcie łożyska na dół by na nowo umocować i wciągnąć żagiel, nie ryzykując życiem. W związku z tym , że mało było wrażeń wysiadło ładowanie z głównego silnika. Spędziłem więc miło czas z Jackiem w maszynowni grzejąc tyłek na cieplutkim silniku diagnozując co jest grane. Wszystkie testy miernikiem wypadły prawidłowo i jak zapaliliśmy silnik to zaczął po prostu ładować. Nie lubię naprawiać rzeczy nie wiedząc co zrobiłem, bo na ogół kończy się to tym, że jak temat wraca to dalej nie wiadomo o co chodzi. Tak właśnie jest teraz. Znowu przestał ładować. Co prawda nie jest to główne źródło zasilania, ale zdarzyło nam się ze dwa razy doładować nieco akumulatory. A poza tym warto mieć różne opcje w razie czego. W każdym razie narazie jestem na etapie mentalnego podróżowania w kierunku maszynowni z nowym alternatorem, ale brak mi przekonania, że to załatwi sprawę. Zobaczymy, poczekamy i może się znowu naprawi i jakoś się doturlamy do Gdańska, a tam już zrobimy z tym porządek. Jak zwykle najważniejsze to dobrze zaopatrzony sklep z częściami zapasowymi na pokładzie oraz niewykonywanie nerwowych ruchów.
Wieści prosto z pokładowej piekarni. Ania z Jackiem wyprodukowali pyszny chleb w wersji cała blacha od ciasta. Jest tak wielki, że może nawet wystarczy na cały dzień. Problem w tym, że jest tak pyszny, że może nie wystarczyć.
Od wczoraj mamy też niezłą jazdę z pogodą. Co jakiś czas budują się w górę i przewalają chmury spod których porwiście wieje i leje. Minus tej opcji polega na konieczności bycia na baczności i wysokim stanie gotowości na zmianę żagli i lub kursu. Wczorajszej nocy dokonaliśmy więcej zmian żagli, zwrotów, i zmian kursu niż chyba w cały sezon na Karaibach. Oczywiście spanie poszło nieco w odstawkę i to nie tylko dla tych co ciągnęli za sznurki, ale i dla tych w łóżkach, bo łomot przecież od tych wszystkich manewrów na dole niemiłosierny. A to wszystko dlatego, że jak pamiętacie mega nam się śpieszy i nie stać nas na opcję postawienia kawałka gieni i bujania się 4 węzły do celu, bo szanowny niż rozjedzie nas i zrobi nam w środę lub najpóźniej w czwartek “z d… jesień średniowiecza”, jak to pięknie Cezary Pazura jako Fred ujął w “Chłopaki nie płaczą”. Nomen omen takimi i innymi osiągnięciami naszego rodzimego przemysłu filmowego raczymy się co wieczór, więc ilość dialogów z “Dnia Świra”, “Poranka kojota”, tudzież rzeczonego już “Chłopaki nie płaczą” w codziennych konwersacjach rośnie logarytmicznie z każdym obejrzanym dziełem i obraca każdą potencjalnie nawet mało przyjemną sytuację w niezłą bekę. Generalnie nie narzekamy tutaj na brak śmiechu i dystansu do siebie i sytuacji, w którą się na własne życzenie wpakowaliśmy. Dobrze nam z tym niezmiernie i co poniektórzy, a szczególnie nasz główny złorzecznik prasowy Paweł “Keeler” (o tym jak zyskał tą ksywę przy innej okazji) już martwią się tym, że do mety jest bliżej niż dalej. No właśnie. Za chwilę stuknie nam 3000 mil za rufą, a tu ledwo dwa tygodnie dwa dni temu minęły. Do kanału La Manche, który w rozmowach i pokładowej kolektywnej psychice zajął już miejsce bramy wjazdowej na własne podwórko zostało nam coś koło 800 mil. Gdyby wiało ze wschodu to pachniałoby już bagietkami z Francji, ale na szczęście nie wieje, bo mielibyśmy wtedy pod wiatr do domu :D.
W sumie wszystko jakoś dobrze poskładaliśmy (a szczególnie obie Anie i Adam, które organizowały zaopatrzenie – dzięki Wam o dzięki, również za Excel zaopatrzenia rejsu Adama, który ma potencjał na furorę w środowisku żeglarskim), bo też powoli kończą się świeże owoce i warzywa. Zlikwidowaliśmy ten piękny hamak znad wyspy w kuchni, który na początku wyglądał jak stragan żywcem wyjęty o poranku z targu w Marakeszu. Nigdy tam nie byłem o poranku, ani o żadnej innej porze, “ale znam kogoś kto był i opowiedział mi to i owo” na temat tego jak wygląda tamtejszy targ :D. No dobra to jest właśnie jeden z cytatów z “Chłopaki nie płaczą”. A ten Marakesz to już z mojej niewyspanej głowy bujającej się na ślicznych falach, których grzywy wyglądają w słońcu trochę jak ośnieżone szczyty.
Pięknie tu, ale przyznaję, że strasznie się za Anią i dzieciakami stęskniłem. Ostatnim razem przez Atlantyk płynęliśmy razem i było super być razem, ale wtedy byliśmy świeżo po remoncie i wszystko się docierało (patrz psuło), więc praktycznie nie wychodziłem z trybu mechanik. Mam nadzieję, że tym razem zrobimy wszystko tak z głową w Gdańsku, że podróż na Śródziemne będzie czystą przyjemnością, a ja będę mógł być całkowicie obecny przy mojej najcudniejszej załodze, czyli mojej rodzince. Trzymajcie kciuki, a jak chcecie to możecie pomóc przy remoncie głową, ręką, lub jakkolwiek macie ochotę i wenę. Ściskamy mocno i dawajcie znać którędy mamy płynąć by nam ten niż nie zrobił “kilim” jak to elokwentnie Siara Siarzyński (czyli ta świnia w błyszczącym dresie jak go ciepło senator Ferdynand Lipski określił) w Kilerze ujął.
Buziaki.
Dane na ten moment: log 51267 (start 48470), kurs 085, prędkość 9 węzłów, pozycja N46 19 W025 54, strefa czasowa “Poly”, czyli GMT-1 (Poly, bo okazuje się, że nie ma takiego miasta w strefach czasowych Androida, iOS, lub windowsów, więc musieliśmy zrobić swoją własną obcinając sobie kolejną godzinę z życiorysu w naszej podróży na wschód.
Sent from Iridium Mail & Web.
Zapraszamy na kolejne relacje prosto z Oceanu.
Jeżeli czujesz, że nasza twórczość jest dla Ciebie wartościowa i wnosi do Twojego codziennego życia radość to dołącz do nas i wesprzyj nasze działania. Będziemy mega wdzięczni za Twoje wsparcie.
Zapraszamy do dołączenia do naszej grupy Patronów, którzy min. mogą śledzić Bartka online w naszej zamkniętej grupie LOVE BOAT na facebooku:
https://www.facebook.com/groups/2314256138815617
Aby dołączyć do nas zapraszamy po więcej informacji tutaj: https://pl.sailoceans.com/wspieraj-nasza-tworczos
Dziękujemy
Ania i Bartek